Najciekawszy jest przegrany

2021-12-06

Najciekawszy jest przegrany

Teraz napiszę coś pozytywnego. I koniecznie nie o epidemii. Mam jej serdecznie dosyć, jak wszyscy. Ale ona jest wszędzie, jest obecnie naszą codzienną rzeczywistością i nie da się w żaden sposób zaprzeczyć.

Pomyślałam więc po cichu, że trzeba w tym corona-kryzysie znaleźć jakiś sens, bo przecież każdy kryzys jest po coś i czegoś nas uczy. Mnie nauczył tego, że czas na pokorę, że nie jesteśmy panami świata, tak jak nam się to wcześniej wydawało, że potrzebujemy mniej, możemy żyć skromniej, a najważniejszą wartością w życiu jest ZDROWIE (czego wszystkim Państwu życzę!), a naszą życiową bazą są nasi najbliżsi i grono naszych przyjaciół.

Po lekarsku rzecz ujmując corona-kryzys to nasz egzamin zawodowy, może najważniejszy w życiu. Egzamin, dotyczący naszego lekarskiego Ja. Każdy musi go zdać po swojemu i po raz pierwszy od wielu lat nie będzie to ani test, ani nie będzie to egzamin ustny. Będzie to nasz własny egzamin z lekarskiego życia.

Najtrudniejszy.

Takie po prostu jest życie.

Dedykuję więc wszystkim Państwu felieton, który pisałam z głęboką wiarą, że kryzysy są potrzebne, ba…niezbędne dla rozwoju.

A więc wygranej z corona-wirusem życzmy sobie wszyscy i zapraszam do lektury!

Najciekawszy jest przegrany

„Nie zawsze mamy wpływ na to, co nam się przydarza,
ale zawsze mamy wybór, co z tym zrobimy”

Paulo Coelho

Bohdan Tomaszewski, sławny telewizyjny komentator meczów tenisowych, zwykł mawiać: „Najciekawszy jest przegrany”. Nie on jeden w porażkach upatrywał źródło sportowych sukcesów. „Grać, aby przegrać” – czy wiecie, kto napisał prowokującą do myślenia książkę pod takim właśnie tytułem? Martina Navratilowa, jedna z najsłynniejszych tenisistek świata!

Sposób przepracowana porażki, walka ze słabością ciała i duszy, potyczka ze swoim ja, analiza błędów, ich naprawa i następny mecz…Czy sportowiec podniósł się z upadku i jak szybko to uczynił, czy da radę, czy jest silny, jaką opracował technikę, ile trenował? To fascynuje. Inni znawcy sztuki sportowej walki mawiali wręcz, iż nie istnieje przegrana, jest tylko brak wygranej, który stanowi naturalną drogę do zwycięstwa, rozwija i wznosi zawodnika na wyższy poziom rozwoju. W dobie kultu sukcesu, kiedy liczy się wyścig szczurów i miejsce na podium, to ciekawa teoria…Jednak czy nie aż nazbyt życiowa i prawdziwa?

Kilka lat temu potrzebowałam materiałów źródłowych do artykułu naukowego, będących w posiadaniu mojej wieloletniej przyjaciółki. Jej historia jest bardzo ciekawa i poruszająca. W młodości jej pasją była wspinaczka wysokogórska. Po odpadnięciu od skały podczas treningu doznała w wieku 17 lat ciężkiego urazu kręgosłupa, z wtórnym porażeniem kończyn dolnych. Już poruszając się na wózku inwalidzkim, z ogromną siłą woli i determinacją zdała maturę, a następnie skończyła studia i wyszła za mąż. Uwierzycie?

Kiedy wpadłam do niej po kilku latach przerwy w naszych kontaktach i zapukałam do drzwi usłyszałam ciche kwilenie niemowlęcia. Oniemiałam: czyżby jeszcze dała radę urodzić dziecko?! Otworzyła mi drzwi uśmiechnięta i spełniona, zapraszając, żebym weszła do środka i szybko pojechała, sprytnie kręcąc kołami swego pojazdu, do pokoju dziecięcego, by zmienić dziecku pieluszkę…Ja zaś zawstydziłam się, że w pełni władz swoich czterech kończyn robiłam wrażenie zmęczonej, niewydolnej i całkowicie bez energii. Jakże ta wizyta na mnie podziałała! Poczułam nagły przypływ wewnętrznej siły, o którą bym siebie nie podejrzewała jeszcze godzinę temu. Po powrocie do domu błyskawicznie skończyłam swój artykuł, pomimo nieprzespanej nocy dyżurowej i opadających już powiek. To ona ze wszystkim daje radę, a ja nie? – brzmiało mi w mózgu jak zacinająca się płyta.

Dziś moja przyjaciółka piastuje wysokie stanowisko na uczelni wyższej, bo oczywiście dała jeszcze radę wyhabilitować się. Kiedy pytam ją, skąd w tajemniczy sposób czerpie energię do takiej dramatycznej walki o siebie odpowiada, że codziennie w myślach i swojej podświadomości przepracowuje najtrudniejszy moment swojego życia, gdy wspinając się po skale spuściła się, poluzowując bloczki w dół, nie sprawdzając należycie zabezpieczenia zgodnie z obowiązującymi w spinaczce zasadami bezpieczeństwa. Młodzieńcza szarża, brak wyobraźni i doświadczenia…Wszystko to zaważyło na całym jej życiu. Mimo potężnej traumy, jaką przeszła, zrobiła ze swego życia prawdziwy SUKCES. Rozwija się nieustannie.

Działa w fundacji pomagającej chorym dzieciom, nurkuje sportowo i rekreacyjnie, uczy studentów. Kryzysy w życiu: zdrowotne, ekonomiczne, finansowe, emocjonalne, są stałym jego elementem, niezbędnym do życia i przemiany duchowej. Mają wielką, ukrytą moc. Wyrzucają nas, a czasem wręcz dramatycznie „wykatapultowują” ze strefy komfortu, w której tkwimy latami z wygodnictwa, niechęci do nowego oraz lęku przed zmianami. Czasem to bezlitosny i nieprzewidywalny los pcha nas nagle, wbrew naszej woli, na nowe drogi, ale jak mawiał Einstain „nie ma mowy o nowej jakości tkwiąc w starych koleinach”.

Nagła choroba burzy dotychczasowy porządek w życiu tej osoby, którą dotknęła. Przewartościowuje cele, uczy, co w życiu najważniejsze, pokazuje dotychczasowe zaniedbania i to, czego nie zdążyliśmy zrobić, chociaż tak bardzo tego pragnęliśmy. W niektórych przypadkach całkowicie przekierowuje drogę życiową, zupełnie jak pociąg na zwrotnicy kolejowej – nagle, z ostrym zgrzytem metalu, zmienia kierunek swojego biegu, a pasażerów wyrywa z drzemki, w którą wbiła ich monotonna jazda po prostych szynach. Ludzie z choroby często wychodzą odmienieni, bywa, że doznają głębokiej inspiracji, by pomagać innym ludziom w potrzebie. Kryzys tym samym przenosi nas w inny wymiar naszej osobowości, często na wyższy poziom duchowy i emocjonalny, poszerza naszą perspektywę.

Robert Kubica, po życiowym krachu, kiedy nikt nie rokował mu powrotu do zdrowia, a co dopiero do sportu, powrócił po 10 latach od wypadku do jazdy wyścigowej jako kierowca rajdowy „Formuły 1”. Trudno w to wprost uwierzyć. To się nazywa SUKCES!

Wszyscy wspomniani ludzie walczyli z losem i upadali, ale prawdziwego bojownika poznajesz nie po tym, jak często upada, ale jak szybko się po upadku podnosi. To wielka sztuka wytrwałości w czasie wycieńczającego wyścigu jakim jest życie. Wszystko zależy od odporności psychicznej – trzeba tylko przetrwać złą passe i znaleźć metodę, by porażkę przekuć w sukces.

Bo najciekawszy jest przegrany…

Kryzysy to też czas na refleksję, zastanowienie nad sobą i światem. Czy spełniamy swoje pasje i marzenia? Czy jesteśmy we właściwym miejscu swojego życia? Eliksir sukcesu znieczula, nie sprzyja głębokiemu odczuwaniu, pcha często w ślepe uliczki, które wiodą do nikąd. Choć trudne i bolą, kryzysy niosą więc ze sobą bardzo ożywczą energię i zmieniają wiele zakodowanych dotychczas informacji. Kiedy spróbujesz wsłuchać się w siebie, pokierujesz się wewnętrzną busolą, ustawianą tylko przez twoją podświadomość, wskoczysz z pewnością na nową trajektorię – jedyną drogę do dalszego, kreatywnego rozwoju. Trzeba tylko przeskoczyć ten głęboki ciemny rów, chwilę „zawisnąć w powietrzu”, uchwycić się nowej życiowej burty i odważnie wsiąść do nowego statku w dalszej podróży przez świat. A że się boimy? Tym większy rozwój, im większy lęk budzi w nas nowe wyzwanie. Jednak w żaden sposób tym lękiem nie możemy dać się zniewolić. To właśnie najtrudniejsza tajemnica tego procesu. Lęk paraliżuje i nie pozwala się rozwijać, trzyma nas za wszelką cenę w owym „czarnym rowie”. Nie znam kryzysu, który przetoczyłby się na „gorszą stronę”. Każda nowa jakość okazuje się w końcu lepsza niż stara, nie bójmy się więc zmian.

I nas lekarzy na co dzień nie omija syndrom porażki. Nasze lekarskie błędy i niedopatrzenia…To nimi usłana jest nasza droga zawodowa. Nie możemy ich uniknąć, choć tak bardzo się ich boimy. Paradoksalnie na nich właśnie najbardziej uczymy się medycyny. W zawodzie lekarza mądrze przepracowana porażka to źródło pokory, oręż do dalszego rozwoju, odwaga do śmiałego sięgania po nowe, światłe cele. Skoro już musi być, niech zawsze nas czegoś nowego nauczy.

Sukces jest zjawiskiem o dwóch twarzach. Jest dla nas kolosalnie ważny, ale jednocześnie męczący, narzuca ciśnienie wewnętrzne, by zdobywać kolejne sukcesy. Zjawisko to zaś pociąga za sobą presję utrzymania się na szczycie, a to jest bardzo obciążające. Widmo porażki w takim przypadku jest znacznie ciemniejsze i mroczne, niż w zwykłych okolicznościach.

W przegranej jest więcej refleksji, harmonii i po czasie dobrej perspektywy na przyszłość, bo jak jest źle, a chwilowo nie może być inaczej, to jedno jest pewne: będzie lepiej! A co będzie, jak będzie, kiedy będzie – nie wiadomo. I to jest właśnie najciekawsze.

Jedno jest pewne – przegrana jednoczy. Wobec niej wszyscy jesteśmy równi, wszyscy jej bowiem kiedyś zaznaliśmy, a już z sukcesem bywa różnie…Sukces przecież osiągają nieliczni. Nie bójmy się więc być ludźmi porażki, a nie tylko ludźmi sukcesu. Z tego pierwszego czerpie się bowiem znacznie więcej siły i mądrości niż z drugiego.

Beata Januszko-Giergielewicz


Dziękuję wszystkim moim Koleżankom i Kolegom, rozgrywającym swój życiowy mecz, za inspirację do napisania tego felietonu.

Kontakt

Adres gabinetu:
Olsztyn, ul. Kopernika 1

  89 535 25 48

  beatagiergielewicz@gmail.com

 

© Copyright 2022

Projektowanie stron internetowych Olsztyn