Warmianka w Juraszu,  czyli podróże „Szuwarka”

2022-02-25

Warmianka w Juraszu, czyli podróże „Szuwarka”

Kiedy planujemy swoje życie zawodowe wydaje nam się, że mamy jasno określone oczekiwania i cele, a droga ta wydaje nam się bardziej lub mniej oczywista. Zdobywamy kolejne specjalizacje, realizujemy nowe wyzwania zawodowe, osiągamy takie czy inne stanowiska, a czas płynie, wiedza i doświadczenie poszerzają się i…

I nagle życie robi głęboki wiraż, wywraca wszystko do góry nogami, stajemy przed wyborami, czy iść tą czy inną drogą, zupełnie jak na filmie, gdy wędrowiec z workiem na plecach staje na rozwidleniu dróg, widzi liczne, krzyżujące się w przeciwne strony drogowskazy, rozgląda się we wszystkie strony i myśli: „Która z tych dróg jest dla mnie najlepsza?”.

„Warmianka w Juraszu…” to był mój felieton do gazety „Nasz Szpital” Uniwersyteckiego Szpitala im. Dr. A. Jurasza w Bydgoszczy (popularnie zwanego Juraszem), gdzie w maju 2019 roku zaczęłam swoją nową zawodową przygodę. Pewnie jesteście ciekawi, co wówczas u mnie było słychać.

Jesteście? To poczytajcie, ale pamiętajcie – jak zawsze z przymrużeniem oka.

Kiedy już prawie 3 lata temu w moim życiu zawodowym padło hasło: „Bydgoszcz” w pierwszym odruchu wyrzuciłam na mapie google trasę samochodową Olsztyn-Bydgoszcz i …złapałam się za głowę! Spod mojego domu do szpitala popularnie zwanego w Bydgoszczy „Juraszem” było AŻ 218 km i AŻ AŻ …. 3 godziny drogi! Nie, to niemożliwe, żeby jechać tak długo taki dystans! Sprawdziłam jeszcze raz i jeszcze raz – PRAWDA. Niestety, to była prawda. Każdy, kto jechał tą trasą wie o tym doskonale, ile po drodze jest zapór, niewykończonych fragmentów dróg, biało-czerwonych pachołków drogowych, strzegących „ślepych zjazdów”, ile jest w niej wijących się kręto wąskich asfaltowych tras, gdzie trzeba dobrze uważać, by przejeżdżające z naprzeciwka tiry w najlepszym wypadku nie urwały nam lusterka bocznego naszego auta. Uff!

Ba…to wszystko nic! Trasa jest wprost naszpikowana radarami, które do dziś dostarczają mi niezbyt miłych odczuć oglądania swojego zdjęcia w najmniej przeze mnie oczekiwanych miejscach i momentach, co jest źródłem małżeńskich nieporozumień w stylu: „Nie widziałaś radaru?!”. Nie, nie widziałam, jak jadę, to myślę…Taki typ myślicielki z bogatym kontem mandatów, uchwyconych przez drogowe radary (Chwila. Prawo jazdy wciąż jeszcze mam. Spokojnie).

A więc pomyślałam sobie wówczas, że droga do rozwoju osobistego zawsze jest trudna i wyboista, a opuszczenie tzw. strefy komfortu tj. ciepłego domu, ciepłych kapci i własnych czterech ścian to podstawa każdej takiej transformacji. Nie można poznać nowej wyspy, nie opuszczając starej – złota zasada podróżników.

Po pierwszym „szoku komunikacyjnym” zaczęłam wątpić, czy moje marzenia zawodowe o dalszym rozwoju nie są zbyt ryzykowne, warte potencjalnie urwanych lusterek samochodowych, siniaków na ciele i duszy, uszczerbku na moim dobrostanie. Ruszyłam więc do następnego etapu przygotowań do podjęcia tej trudnej decyzji, a mianowicie do konsultacji z moją osobistą grupą wsparcia.

Chciałam oczywiście usłyszeć: „Tak, rób to! Tak trzeba! Idź do przodu! Nie oglądaj się za siebie!”.

Usłyszałam:

„No wiesz…przychodzi taki moment w życiu zawodowym, że musisz podjąć jakąś decyzje…”

lub: „ Ale nie rzucaj tak zaraz wszystkiego, bo jak ci się nie powiedzie, to masz do czego wracać…”

– Kiepsko – pomyślałam.

Uznałam, że jedynym wyznacznikiem bilansu za i przeciw będą moje najbliższe osoby. Jedni byli za, inni przeciw, ale w końcu musiała to być moja własna decyzja.

Czego czy kogo bowiem miałam słuchać? To akurat wiedziałam: głosu własnego serca.

Pierwsza wizyta w Juraszu. Dusza mi się uradowała. Duża jednostka, spora dawka energii, ruch na korytarzach, pozytywnie „zakręceni” ludzie. Wiele życzliwości doznałam już w pierwszym kontakcie z nimi. To był bardzo ważny moment. Poczułam to „coś”. Zdawałam sobie oczywiście sprawę, że tak ogólnie to wszyscy się cieszą, bo pojawia się nowa osoba do ciągnięcia wspólnego wozu, a wtedy, zgodnie ze znanym porzekadłem, zawsze „koniowi lżej”, ale sama atmosfera „zaprzęgania do wozu” może być decydująca dla późniejszych losów zarówno konia jak i wozu. To, jacy ludzie pokazali mi dalszą drogę rozwoju, jakich spotkałam tego pierwszego dnia w Juraszu, jak przebiegły rozmowy w Dyrekcji Szpitala, wszystko to spowodowało w sumie, że decyzja zapadła na TAK.

Po szoku komunikacyjnym, zatrudnieniowym, przyszedł czas na szok socjalny.

Miejsce czasowego zamieszkania w Bydgoszczy nie było problemem, znalazło się szybko stosowne lokum, ale ta kobieca szafa…

Dobrze. Po kolei.

Dzień pierwszy wyjazdu z mojego domu na Warmii był słonecznym i przepięknym majowym wieczorem. Po niedzielnym beztroskim bytowaniu w gronie rodzinnym, ok. godz 18.00 wystartowałam jak rakieta w kosmos własnym samochodem, załadowanym po brzegi prowiantem i walizkami (skąd będę wiedziała, co mi będzie potrzebne?!) na spotkanie zawodowej przygody. Właściciel wynajętego mieszkania miał z kluczami czekać na mnie do godz. 22.00, więc według wskazań google map oraz moich obliczeń powinnam była zdążyć na czas.

Zwarta, skupiona, słuchając kojącej muzyki w radio, gnałam ochoczo najpierw przez warmińskie lasy, a potem kujawskie krajobrazy. Gdy wjechałam w bramki na autostradzie A1 jeszcze rozpierała mnie duma, że tak dzielnie sobie radzę, po czym mina mi nieco zrzedła. Zauważyłam, że GPS wskazywał odległości do obranego celu… wzrastające, a nie malejące. Jadę i jadę, żadnych tablic drogowych, drogowskazów. Nic.

– Gdzie ta Bydgoszcz? Myślę sobie. Słońce już zachodzi, robi się szarówka…Poczułam niepokój.

Zaczęłam się orientować, że zamiast kierować się na ŁÓDŹ, z całych tych emocji mylnie na rozjazdach autostrady wjechałam w trasę w kierunku Gdańska. No dobrze, ale jak zawrócić? Nie ma żadnego zjazdu! Zatrzymałam się na pierwszej napotkanej stacji benzynowej gdzie życzliwy sprzedawca zza lady utwierdził mnie w najczarniejszych moich domysłach: zamiast na odprawę jutro rano w Klinice Chirurgii Wątroby i Chirurgii Transplantacyjnej w Juraszu dojadę raczej na plażę w Gdańsku!

Po otrzymaniu dalszych wskazówek od owego życzliwego sprzedawcy dokonałam karkołomnych ruchów kierownicą, nie ufając już do końca GPS, by trafić na pierwszy „nawrót” i z duszą na ramieniu, śledząc każdy zjazd z autostrady, zobaczyć długo przeze mnie oczekiwany kierunkowskaz „Bydgoszcz”. Jest! A czas płynął i płynął, powiadomiony przez mnie gospodarz wynajętej kwatery zlitował się nad błądzącą, przyjezdną kobietą i obiecał poczekać do 23.00. Uff!

Nie myślcie, że to koniec przygód. Po wjeździe do Bydgoszczy, gdy chciałam wprowadzić adres docelowy mojego obecnego lokum do GPS, telefon nagle odmówił mi posłuszeństwa i … wysiadł. W takim momencie! Co robić?! Po omacku, na wyczucie, jeżdżąc po ulicach pustego o tej porze obcego mi miasta, dotarłam zmęczona na wyznaczone miejsce i z ulgą odebrałam klucze od mieszkania. Co, myślicie, że to już the end „pierwszego dnia w nowej pracy?”. Absolutnie NIE.

Przez ok. 30 min. szukałam dozwolonego miejsca parkingowego i z duszą na ramieniu, wykończona po tej podróży życia, pozostawiłam samochód na parkingu przy budynku z napisem: „Collegium Medicum”. Napis brzmiał swojsko. Pomyślałam, że w tej instytucji rano jakoś może zagubionej lekarce pomogą wywinąć się z mandatu za parkowanie samochodu bez uprawnień (udało się, wywinęłam się).

Gdy zasypiałam koło północy w swojej nowej kwaterze po tej obfitej w wydarzenia podróży pomyślałam, że trudna i wyboista jest ta droga rozwoju zawodowego lekarza.

Ale kto obiecywał, że będzie lekko? Zasnęłam.

Od pierwszych chwil Szpital Jurasza przywitał mnie z życzliwością i uśmiechem ludzi. Znalazłam tu wszystko, czego poszukiwałam: i rozwój, i ciekawych ludzi, i dużo ich otwartego serca. A, i świetne, intuicyjne systemy informatyczne obsługi szpitalnej i poradnianej, najlepsze, z jakimi miałam dotychczas do czynienia.

„O Warmio moja miła…” – to pierwsze słowa hymnu Warmii i Mazur. Zawsze brzmią mi w uszach, gdy przekraczam granice tych dwóch moich obecnych regionów, w których żyję i pracuję.

Nasza Warmia i Mazury to piękna kraina lasów i jezior, a my, Warmiacy, popularnie nazywani „Szuwarkami”, dobrze wiemy, skąd ta nazwa pochodzi. Taką właśnie maskotkę Szuwarka (patrz: zdjęcie) wręczyli mi koleżanki i koledzy na ostatnim dyżurze w Bartoszycach (jeszcze raz Wam za to dziękuję!). Po to, żebym zawsze pamiętała, że „Szuwarkiem jestem i Szuwarkiem pozostanę”. Maskotka ta na dobre zasiedliła się na kokpicie mojego samochodu i jako mój stały kompan podróży pilnuje, żebym znowu nie pojechała z Olsztyna do Gdańska, zamiast do Bydgoszczy.

Beata Januszko-Giergielewicz


Ps. Zapytacie, co z tą kobiecą szafą?

Dziś podróżuję tylko z małym plecakiem na plecach. On wystarcza mi za całe te niegdyś wielkie walizki podróżne. Wygląda na to, że przysłowiowa „szafa” nie jest jednak w życiu najważniejsza.

Liczą się przede wszystkim ludzie.

Kontakt

Adres gabinetu:
Olsztyn, ul. Kopernika 1

  89 535 25 48

  beatagiergielewicz@gmail.com

 

© Copyright 2022

Projektowanie stron internetowych Olsztyn