50 dni za zamkniętymi drzwiami, czyli na szczycie trzeciej fali Covid-19
Telefon z niespodziewaną propozycją zawodową rozległ się, jak to zwykle bywa, nagle, niespodziewanie i to w piątkowe popołudnie.
– Dzień dobry, pani doktor – rozległ się w słuchawce, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, głos Pana Dyrektora Jacka Krysia, Dyrektora Naczelnego Szpitala Uniwersyteckiego Nr 1 w Bydgoszczy (oczywiście zrobiłam w myślach błyskawiczne podsumowanie, czym to ja mogłam Panu Dyrektorowi podpaść itd… rozumiecie….) – mam dla Pani zadanie i wyzwanie zawodowe, ale mam też prośbę o szybką decyzję do poniedziałku – tak lub nie – choć liczę, że to będzie „tak”.
– Mam prośbę o współorganizację i koordynację Oddziału Izolacyjnego Nr 3 w naszym szpitalu.
Był koniec marca 2021 roku, wzbierała wówczas i nabierała na sile 3-cia fala pandemii Covid-19 w Polsce, a więc wszyscy w naszym szpitalu spodziewaliśmy się takich ruchów organizacyjnych. Funkcjonujące już od pewnego czasu Oddziały Izolacyjne Nr 1 i 2 były wypełnione po brzegi, a w całym kraju otwierały się kolejne szpitale tymczasowe.
No cóż, jak tu w takiej sytuacji odmówić Panu Dyrektorowi?
Moje doświadczenie klinicznie z infekcją Covid-19 było już kilkumiesięczne, dyżurowałam w Oddziale Izolacyjnym 1 i ten fakt, zdobyta tam wiedza i doświadczenie, dały mi merytoryczną bazę do rozważenia tej propozycji. Fakt, iż mamy pandemię, że jestem internistką, a walczymy w szpitalach głównie z internistyczną chorobą, jaką jest covidowe zapalenie płuc oraz powikłania narządowe tej infekcji – wszystko to powodowało, że poczuwałam się do lekarskiego obowiązku dorzucenia własnych „cegiełek” do tej pandemicznej budowli ochronnej, jaką są oddziały covidowe. W tym czasie wielu medyków na pierwszych frontach walki z Covid-19, szczególnie przed okresem szczepień, poniosło osobistą stratę jaką jest uszczerbek na zdrowiu, a w nielicznych przypadkach zapłaciło najwyższą cenę utraty życia. Przyszedł czas, by w ramach solidarności zawodowej wzmocnić swoją osobą te nadszarpnięte szeregi.
Byłam już w tym czasie zaszczepiona, z pełną odpornością poszczepienną, przeszkolona, czułam się więc na tyle bezpiecznie, by podjąć się tego zadania. Pomimo więc różnych wątpliwości i przemyśleń, w ten historyczny dla mnie poniedziałek powiedziałam „TAK”.
Ledwo co jednak to słowo z siebie zdołałam wyrzucić, zastałam już od samego poniedziałkowego poranka w szpitalu machinę organizacyjną w pełnym rozruchu. Przez pierwsze kolejne dni nie milkły telefony, a mój aparat telefoniczny na biurku wibrował w rytmie szybkiej polki. Świeżo mianowana Pani Oddziałowa Oddziału Izolacyjnego Nr 3, Pani mgr Mariola Wandowska, osoba w mojej opinii stworzona wręcz do działania w warunkach kryzysowych, w ciągu paru minut potrafiła wyczarować konieczny sprzęt i niezbędne elementy infrastruktury, w mig rozwiązywała wszystkie problemy i zawiłości organizacyjne. Obie zajęłyśmy się przede wszystkim budowaniem, a właściwie „stwarzaniem” od podstaw zespołów – ona pielęgniarskiego, ja lekarskiego. Zespół pielęgniarski oparty był głównie na personelu z Kliniki Chirurgii Naczyń, lekarski zaś na bazie udostępnionej mi z Dyrekcji listy lekarzy, głównie rezydentów. Należy w tym miejscu podkreślić, że część Zespołu to byli ochotnicy, którzy sami zgłosili się do walki z Covid-19, za co należy im się szczególny szacunek.
Moje pierwsze spotkania z lekarzami, delegowanymi do organizacji Oddziału, zapadną mi na długo w pamięci. Byłam zdziwiona ich gotowością i otwartością na to trudne zadanie, spodziewałam się raczej oporu i blokującego ich lęku i obaw. Tak w większości przypadków jednak nie było. W przeważającej części reakcje personelu medycznego były raczej nacechowane ciekawością, wzmacnianą dużą dawką mobilizującej do działania adrenaliny, chęcią niesienia pomocy potrzebującym i uczestnictwa w czymś ważnym. Może to było poczucie odpowiedzialności? Myślę, że tak. Lęk był oczywiście obecny wśród nas, ale nie stanowił uczucia dominującego i zniewalającego.
Nie zawsze było tak pięknie. Borykaliśmy się na początku z zawiłościami umów o pracę, w czym nieocenioną pomocą okazała się kreatywność głównego kadrowego szpitala, Pana Macieja Jaskulskiego, który był wielokrotnie moim przysłowiowym kołem ratunkowym, które wyprowadzało mnie na spokojne wody po fali nagromadzonych emocji wokół prawnych aspektów nowych umów o pracę i nowej organizacji pracy. Dziś mogę stwierdzić, oceniając ten proces z perspektywy czasu, że rozwiązaliśmy wspólnie maksymalnie pokojowo wszystkie ówczesne problemy kadrowe, związane z tak ekspresową i żywiołową organizacją nowego oddziału w trudnych warunkach pandemii. Uff, szczególnie za to dziękuję, bowiem daleko mi z tą problematyką od wyuczonej medycyny.
Naszą codzienną bazą była gościnnie zasiedlona sala konferencyjna Klinki Chirurgii Naczyniowej. Pracowaliśmy tam, dyskutowaliśmy o pacjentach, prowadziliśmy dokumentację lekarską. Drugą bazą był gabinet lekarski w środku izolowanego Oddziału, tam praca przebiegała w szczególnie trudnych warunkach – w skafandrach, rękawicach, przyłbicach, przy komputerach i to czasami po kilka godzin, bowiem ilość pacjentów – 35 łóżka szpitalne i 5 miejsc respiratorowych, obleganych codzienne ponad stan, uniemożliwiało opuszczenie Oddziału przez lekarzy przez długie godziny. Oba te miejsca były wyposażone w ekspresowym tempie w komputery i drukarki przez team informatyków, który działał jak nakazywał ten szczególny czas – na cito!
Myślę, że już nigdy takiego „pospolitego ruszenia” nie będzie mi dane przeżyć w szpitalu. Dostawaliśmy mnóstwo SMS-ów od kibicujących nam koleżanek i kolegów z innych klinik i za to wsparcie w imieniu całego Zespołu bardzo dziękuję. Dodawało nam ono sił.
Nadszedł dzień „O”. Był to 1 kwietnia 2021 i zaznaczam, że nie było to prima aprilis.
Pacjentka „O” została przyjęta do Oddziału Izolacyjnego Nr 3.
I tu zaczęła się historia, która, jak w dobrym filmie akcji, wiruje mi jeszcze do tej pory przed oczami, kiedy piszę ten tekst. Uzbrojeni w wiedzę i umiejętności, którymi wyszkoliła nas, jak na poligonie ćwiczebnym, dr Iwona Urbanowicz w Oddziale Izolacyjnym Nr 1, ruszyliśmy „do ataku”. Dosłownie.
Oddział w tempie przyspieszonej taśmy filmowej, jak w starych kinach bywało, zapełniał się pacjentami. Telefon komórkowy lekarza dyżurnego dzwonił praktycznie bez przerwy. Pierwsze uderzenie fali przyjęć wzięli na siebie lekarze dyżurni – nomem omen – w święta wielkanocne. I tu wielkie podziękowania dla dr. Szymona Kudlickiego oraz dr Barbary Tejzy, którzy wówczas dyżurowali praktycznie co II-gi dzień, bo byli pierwszą grupą gotowych do działania przeszkolonych lekarzy.
Cały Zespół pracował jak w transie, ja zaś byłam pod wielkim wrażeniem jego mobilizacji i zaangażowania. Zbiór lekarzy różnych specjalności, głównie rezydentów: ortopedów, chirurgów, pediatrów, pojedynczych tylko internistów, w tym lekarza rodzinnego i rehabilitanta w jednej osobie, jednego neonatologa. Możecie to sobie wyobrazić?
Szczególnym profilem kadrowym był udział w Zespole 4 rezydentów anestezjologów ze względu na dużą ilość miejsc respiratorowych i konieczność intensywnej opieki nad pacjentami z niewydolnością oddechową. Angażowali się oni bardzo w proces leczniczy, pracowali w odmiennym dla siebie otoczeniu, mieli więc pełne ręce roboty i dźwigali dużą część stresu, który nas wszystkich przygniatał do ziemi. Dość przyznać, że najbardziej poszukiwanym był dyżur w obsadzie z anestezjologiem, bowiem dyżurowaliśmy w parach, a para z anestezjologiem, która zdarzała się co 2-3 dni, była prawdziwym wybawieniem…
Jako doświadczona internistka byłam zaskoczona, zachwycona i bardzo wzruszona, obserwując pracę tych moich nowych podopiecznych. Nagle, w ciągu kilku dni, zbudował się Zespół, z którym mogłam pracować w sposób, jaki wymarzyłby sobie każdy lider – z pasją i zaangażowaniem. Co ważniejsze, dzięki wspólnemu wysiłkowi chorzy zdrowieli, transfer na OIT dzięki anestezjologom był bardzo sprawny, a porażki, które w medycynie są zawsze obecne, przeżywaliśmy głęboko, ale również nieco łatwiej było je dźwigać w zwartej i zgranej grupie.
Po pierwszym miesiącu wspólnej pracy stwierdziłam, że cały interdyscyplinarny Zespół Lekarsko-Pielęgniarski pracował tak, jakby nic innego w życiu nie robił, tylko walczył z Covid-19! Zaczynaliśmy jednak odczuwać narastające zmęczenie, w napięciu oczekiwaliśmy zamknięcia naszej „wojennej” jednostki.
Prowadziliśmy tasiemcowe omówienia pacjentów w stylu filmowego Dr. Hausa, wykorzystywaliśmy potencjał personelu z różnych obszarów medycyny. Każdy mógł dorzucić do procesu leczniczego swoją „cegiełkę”. Stosując dwie odprawy w ciągu dnia próbowaliśmy na bieżąco kontrolować przebieg terapii i rehabilitacji.
Mimo ciężkich warunków, stresu, napięcia i kumulującego się zmęczenia pracowało nam się, o dziwo, bardzo dobrze. Zawdzięczaliśmy to atmosferze, która panowała w Zespole.
W obliczu zagrożenia zintegrowaliśmy się, wszyscy pomagali sobie nawzajem – w wypisach, w umieszczaniu pacjentów w innych jednostkach.
Wierzcie mi. O każdym z członków mojego Zespołu mogłabym napisać oddzielny felieton, wszyscy byli naprawdę wspaniali! Największą niespodzianką stał się udział w tym przedsięwzięciu rezydentek dermatologii. Wydawałoby się, że dermatologia to specjalizacja całkowicie nie – covidowa. Jednak po przeszkoleniu dzielne dermatolożki weszły „miękko” w grafik dyżurów w tzw. drugim rzucie, co pozwoliło tym samym na oddech zmęczonej „pierwszej brygadzie”. Przyjmowały prośby o zastępstwa dyżurowe z zaangażowaniem i w sposób koleżeński. Uratowały nam tym samym trudny grafik długiego week-endu majowego.
Pielęgniarki Oddziału Izolacyjnego Nr 3 miały niełatwo. Będąc w większości pielęgniarkami z oddziałów zabiegowych musiały sobie radzić z problemami internistycznymi, a co ważniejsze i trudniejsze – anestezjologicznymi. Wiele godzin dyżuru w szczelnym, grzejącym kombinezonie, w stresie i pośpiechu, zapewniając opiekę 35 ciężko chorym pacjentom – to wielkie wyzwanie. Pomagali w nim studenci wolontariusze i dwie lekarki stażystki, które na ochotnika stawiły się do pomocy w naszym „oddziale specjalnym”.
Oficjalnie zamknięto Odział Izolacyjny Nr 3 20 maja 2021 roku. Zadanie wykonaliśmy.
Udało nam się zbudować dobry Zespół, czego dowodem jest fakt, że paradoksalnie trudno nam się było rozstać. Choć czekaliśmy na zamknięcie Oddziału z utęsknieniem, by wrócić wreszcie do „normalności”, wszyscy żałowaliśmy poniekąd, że ten wyjątkowy okres w naszym życiu zawodowym dobiega końca.
Zyskaliśmy wielkie doświadczenie, dużo zawodowej satysfakcji i sporo ciepłych koleżeńskich relacji.
A że było ciężko?
A kto nam obiecywał, że będzie łatwo?
Beata Januszko-Giergielewicz
Podziękowania
Składam osobiste serdeczne podziękowania całemu mojemu Zespołowi Lekarsko-Pielęgniarskiemu, ratownikom, studentom-wolontariuszom, stażystom i wszystkim Osobom, zaangażowanym w pracę Oddziału Izolacyjnego Nr 3 Szpitala Uniwersyteckiego Nr 1 w Bydgoszczy. Wyrażam nadzieję, że poza satysfakcją zawodową, praca ta uświadomiła nam po raz kolejny głęboki sens, jaki wynika z wykonywanych przez nas zawodów medycznych.